sobota, 7 lipca 2012

Recenzja - Before Sunset [3x21]


Dość oczywiste było, iż odcinek 3x21 nie dorówna swemu poprzednikowi, jednak -
pisząc szczerze, miałem na to małą, złudną nadzieję. Niestety momentami odnosiłem
wrażenie, jakbym nie oglądał The Vampire Diaries tylko jakiś przeciętny thriller.
I mimo że większość scen ze sobą współgrała, po naszym serialu spodziewałem się 
czegoś zupełnie innego. Oczywiście pojawiły się też zadowalające mnie momenty.
Szkoda tylko, że w mniejszości.

Na początek poruszę kwestię nastroju panującego w "Before Sunset". A był on...
dziwny. Ale czego mogliśmy się spodziewać, znając plany nowego Ric'a? Jego stara
wersja nie umiała się inaczej rozerwać, jak tylko pijąc w barze, więc co tu mówić
o alter ego (+ wampirze) ze spotęgowanymi cechami? Nowy Saltzman jest strasznie
nudny. Ale zaczynało się w miarę obiecująco. "Pusta" szkoła i jeden bohater - stary 
chwyt, w dodatku wykorzystywany nie pierwszy raz W TYM SEZONIE. 3x05
The Reckoning. Matt ćwiczy na siłowni w także "pustej" szkole, po czym przerywa
trening, bo odnosi wrażenie, że nie jest sam w budynku. Powtarzanie scen to banał
i nie posądzałem o to wcześniej producentów. Ale cóż... Tym razem byliśmy świadkami
"spaceru" Caroline. Ta ciągła cisza i towarzyszące przez cały czas "napięcie"... 
nie powalało. Po scenach, w których Alaric - o dziwo wyjątkowo długo wytrzymując
na słońcu i nie śpiesząc się specjalnie, zaciągnął nieprzytomną VampireBarbie do szkoły
i Elena wymknęła się z domu - z góry było wiadome co nastąpi. Najpierw będzie źle,
ale w końcu je uratują. I z pewnością część z was myślała: "niech oni je już stamtąd
odbiją, niech pojawi się ciekawszy wątek"... A niestety na taki musieliśmy długo czekać.
Monolog nowego Ric'a - monotonny! Miałem wrażenie, że "Pierwotny" cały czas mówił
o tym samym - przeznaczeniu Eleny. Później nie było lepiej, odbicie piłeczki przez Klausa
i kolejny słowotok. Mimo wszystko przebił on poprzednika. Nie ma co udawać, Joseph
Morgan lepiej skupia na sobie uwagę widzów niż Matthew Davis. 3x21 nabrał barw
dopiero pod koniec
, co jest trochę paradoksalne zważywszy na tytuł odcinka. Chociaż
lepsze to niż...

Na drugi ogień pójdą fakty ze świata mitologicznego, czyli to, czym producenci 
mogli nas zaskoczyć... I zrobili to! Wykorzystanie zaklęcia wysuszającego, którego
szesnaście lat wcześniej użyła Abby Bennett - pomysł dobry i to zważywszy na fakt,
że mogliśmy przez to poznać nowe tajniki TVDowskiej magii. Również wymóg
wstrzymania ludzkiego serca był ciekawy. Niestety wraz z odkryciem rąbka tajemnicy
producenci zaostrzają nasz apetyt, a może po prostu strzelają sobie w piętę? Chciałbym
się dowiedzieć, dlaczego matka Bonnie po wykonaniu tego zaklęcia straciła większość
mocy, jeśli czarownica w trakcie rytuału jest przepełniana czarną magią? I kogo Abby
złożyła w ofierze? Także swojego chłopaka? Mam nadzieję, że twórcom uda się z tego
jakoś wybrnąć i oświecą nas tak, jak w przypadku matki Bennett'ówny wchodzącej
do domu Salvatore'ów bez zaproszenia. Oczywiście my to rozumieliśmy, ale czy wprost,
tj. przez któregoś bohatera, nie zostało to powiedziane dopiero po przebrnięciu
przez cały sezon? Ale wracając do tematu... Interesującym zabiegiem było połączenie
wampirów z Bonnie za pomocą jej krwi. Naprawdę to do mnie dotarło i niewątpliwie
korzystnie wpłynęło na moją ocenę odcinka. No i nie można zapominać o planie Esther.
A był on iście złowieszczy. I choć wykorzystanie zaklęcia wiążącego Elenę i Alaric'a
wydawało się bazować na jednym z odcinków drugiego sezonu - wtedy połączono
Kath i młodą Gilbert, w nowym odcinku pojawiły się nieco inne konsekwencje czynu,
dlatego można to wybaczyć producentom.

Aby zakończyć tą analizę przyjemnym akcentem, skupię się na innym atucie odcinka -
ciekawych konwersacjach, z których większość pochodzi z zakończenia 3x21.
Tłumaczenie się Eleny, rozmówienie braci Salvatore, a potem rodzeństwa Gilbert.
A to wszystko poprzedzała wymowna cisza i pożegnanie Stefana z Klausem,
który może nie jest pozytywną postacią, ale wydaje mi się, że jego przyjaźń z młodym
Salvatore była szczera. To wszystko było doskonałe i w taki sam sposób zostały 
przedstawione poglądy i emocje bohaterów. Mogliśmy to poczuć - ja poczułem,
szczególnie spotkanie przyjaciół i toast wzniesiony przez Elenę: "za życie wolne
od Klausa, za was - moją rodzinę". Od razu widać, że producenci w końcu dali dojść 
do głosu Julie Plec i prawidłowo, powinni zauważyć, że to ta kobieta oddaje ducha
serialu, to ona buduje atmosferę i zapewnia nam solidną dawkę uczuć.

The Vampire Diaries to jeden z moich ulubionych seriali i pokładam w nim duże
nadzieje. Nie da się jednak ukryć, że ostatni odcinek nie należał do najlepszych. Tani
początek, nudne rozwinięcie. A w końcu samo zakończenie, które niewątpliwie zasługuje
na uwagę, nie załatwi sprawy. "Before Sunset" dostaje ode mnie ocenę dostateczną,
a ja powoli zaczynam się martwić o finał. Oby było w nim więcej Julie Plec niż Kevina
Williamsona.

"Jeden..."
(odliczam do końca sezonu)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz